Wednesday, April 15, 2009

DO PRZODU ZYJ, ZYJ KOLOROWO, MARZENIA NAJBARWNIEJSZE MIEJ... WLOCZYKIJE W LUANG PRABANG



Po pierwszych fantastycznych przezyciach w Laosie wyruszamy na poludnie do ongis stolicy czarownej i przystojnej miesciny Luang Prabang. Kolejna trase autobusem spedzilem w podobnym stylu z nosem przyklejonym do szyby w oslupieniu jaki Laos jest piekny. Gorzyste tereny w monochromatycznym patchworku soczystych zieleni, wioski plemienne podobne do tej z Luang Nam Tha, ktora wlasnie co odwiedzilismy... Laotanki odziane w tradycyjne, recznie haftowane spodnice z obowiazkowym dodatkiem - parasolka, ktora sluzy w kazdych okolicznosciach pogodowych. W sam raz na pluche i w sam raz na skwar zarzacy sie z nieba.
Luang Prabang jest przytulnym, barwnym przystankiem z wyrazna aura francuskiej ery kolonialnej w wielu jego aspektach. Lezace wygodnie nad rzekami Mekong i Nam Ou drugie co do wielkosci miasto Laosu ma zaledwie 60 tysiecy mieszkancow i niepoliczalna niemalze ilosc turystycznych atrakcji. Zwlaszcza atrakcji o towarzysko-socjalnym zabarwieniu bo kafejek, restauracji, barow i jadlodajni tutaj dostatek. O francuskim charakterze Luang Prabang przypominaja nie tylko kolonialne budynki z okiennicami, nie tylko sympatyczny pan lodziarz z bezblednym akcentem en francais ale takze a moze i przede wszystkim piekarenki a co za tym idzie swiezutkie, chrupiace, cieplutkie bagietki, ktore szybko staly sie nasza codzienna dieta. A zabawilismy tutaj calych 6 dni!



Domowa atmosfera, zolwie wrecz tempo wydarzen, strefa mocno-relaksogenna i kawa za kawa. Prawdziwa aromatyczna poludniowo-laotanska z lyzeczka skondesowanego mleka. Jeden z dni w strugach niepoprawnie rozbrykanego deszczu spedzilismy w calosci siedzac w wiklinowych fotelach na werandzie jednej z restauracji przy kilku filizankach pachnacego napoju. Czy my juz wspominalismy, ze deszczowe chwile, przez to ze tak rzadkie, zawsze staja sie pretekstem do slodkiego nicnierobienia i beztroskich westchnien a la domowa leniwa niedziela?



Kolorystycznie i klimatycznie Luang Prabang cieszy wszystkie zmysly. Malownicza architektura, zloto-czerwone kunsztownie zdobione buddyjskie waty, bujna roslinnosc wtym wszechobecne drzewa magnoliowe, rzeskie zachody slonca i obligatoryjny akcent pomaranczowy w postaci buddyjskich mnichow, ktorych jest tutaj co niemiara.











Smakowo zanim pochlaniamy kolejna bagietke z jednego z ulicznych kramow lunchowa pora, sniadania w postaci pikantnych orientalnych zup "wcinamy" w iscie laotanskim stylu w jednym z kilkudziesieciu ulokowanych wzdluz rzeki Mekong bufetow. Kto by pomyslal, ze w ciagu 6 zaledwie miesiecy dane nam bedzie doswiadczyc stolowania sie nad Nilem, Gangesem i Mekongiem...





Centrum miasta zostaje zamkniete dla pojazdow czterokolowych od wczesno wieczornych godzin kiedy to otwiera swe podwoje wielki targ rekodziel, papierowych parasolek, turystycznych t-shirtow, lampionow i innych cudeniek. Zakupy kusza a jakze.





Opcji browarowo-likierowych tez jest do wyboru do koloru. My szczegolnie ulubilismy sobie taki jeden uliczny przybytek serwujacy wysmienite koktajle, piwko i czestujacy stalych klientow "szocikami" regionalnego trunku Lao Lao na koszt firmy. Miasto zapada w gleboki sen grzecznie o polnocy z oficjalna godzina policyjna.



Luang Prabang jest takim zaczarowanym miejscem, ktory sie kosztuje najlepiej malymi lyczkami. Uczta kulturalno-wizualna, ktora mozna sie delektowac dzien za dniem w nieskonczonosc przedluzajac zaplanowany tutaj pobyt. Od ekstrawaganckich swiatyn, nieco mniej "wymuskanych" niz ich tajskie siostry, z intrygujacym elementem jakiejs blizej niezidentyfikowanej tajemnicy, przez zarazliwie jego leniwe tempo i latwosc w nawigacji, Luang Prabang jest wymarzonym miniaturkowym przystankiem w Azji, idealnym dla zatesknionego za domem "wloczykija"... Wybierajac fotografie do tego felietonu zdalem sobie sprawe, ze w zadnym miejscu wczesniej, moze poza Udaipurem, nie udalo mi sie "schwytac" tylu ladnych ujec, sie pochwale troszku...









Och i ach jak my sie w Laosie zaduzylismy...

5 comments:

Jadziadzia said...

Parasolki, parasolki dla dorosłych i dla dzieci!
Parasolki, parasolki - kropla przez nie nie przeleci!
Parasolki, parasolki. parasolki bardzo tanie!
Parasolki, parasolki proszę brać panowie, panie!
Tak mnie te parasolki zainspirowały, że słowa piosenki pani Marysi Kotrebskiej musiały tu znaleźć swoje miejsce :-).
Poza tym fotki z tego regionu przecudnej urody. CZekamy wciąż na więcej i więcej.
Całuję. Jadziadzia :-)

Unknown said...

THIS LOVELY LITTLE MISS SUNSHINE IS MY FAVOURITE!...HOLD ON A SEC WHEN IT'S RAINING WE SHOULDN'T DO ANYTHING THAT'S WHAT YOU ARE SAYING? SO SHOULD WE DRINK ALL DAY LONG COFFEE OR TEA??WOOO HOOOOO I LIKE THIS THEORY...THAT'S MEAN WE WOULD HAVE 52 WEEKS OR IF YOU PREFER 365 DAYS HOLIDAY IN IRELAND!!!HOW NICE!!!

Unknown said...

troche Wam tak pokapalo... przydalyby sie moje wellisy - ale pewnie bardziej je wykorzystam w kerry :) wyruszam juz tuz tuz i wielki smutek mnie ogarnal ze znow tym razem sie nie zobaczymy... ale sylwester, umowa? cmok wawelski smok

Unknown said...

Fotki a jakze bardzo!bardzo!!U nas tez kwitna magnolie wiosna!Ptaszki spiewaja i ciepluchno sie robi choc nocki jeszcze zimne.Mocno csiskamy teskniacy rodzice

Lola said...

Ojej... oj... Przepiekne zdjęcia i wysmienity felieton. Ja tu kiedys dotrę!