Monday, March 30, 2009

POSTCARDS FROM / POCZTOWKI Z SUKHOTHAI











ULUBIONE MIEJSCA / FAVOURITE PLACES

Mr Yim's vegetarian stall in Banglamphu where we fed our hangovers at various times of the day and night.

Polowe lakocie wegetarianskie u kultowego kuchmistrza pana Yima, jarzynki zapiekane w brazowym ryzu z tofu i orzeszkami nerkowca za 4 zlote tak dla przykladu... Zjedlismy tutaj niezliczona ilosc posilkow o bardzo roznych porach dnia i nocy. Zdecydowanie z polki z napisem "mniamusne"...





BANGKOK PART 1: GOLD-COATED AND UP ALL NIGHT!





"We'll get it when we're in Bangkok" was a much heard expression as we started running low on supplies while hopping around the islands for a few weeks, and it's fairly true to say that you can get most anything in Bangkok, and at a bargain price too! We passed several busy bars on the street leading to our guesthouse, it was five in the morning, but we resisted the urge to join the party in favour of getting some necessary sleep to energise ourselves for some city time.

A few hours later and we were on the streets ready to sample some of Bangkok's legendary street cuisine. Restaurant quality food is readily available from street vendors for as low as a quarter of the price. Our bums could regularly be found on the plastic stools surrounding Mr. Yim's vegetarian foodstall mmmm mmm! s-picy!



A visit to the Grand Palace introduced us to a couple of pairs of ugly slacks(you can't wear shorts in the Palace complex so they rent long trousers) and some of the glitteriest architecure we had seen. Huge gold stupas, enormous crystal coated pillars, dazzling dragons and beaded Buddhas glisten in the scorching Bangkok sun. Just when you think you're getting used to the Asian heat Bangkok teaches you otherwise. The temple complex is quite huge and will definitely keep you impressed for a few hours. I would suggest maybe not doubling the rented trousers over your shorts though, as one tends to overheat.





Not far from the Palace is the beautiful Wat Pho which houses a magnificent reclining gold Buddha. This Buddha is absolutely massive, too big to photograph properly even! He just lies there looking all rested and enlightened as scores of tourists snap happily all around him. How much gold can there be in this city?! It's positively dripping!



The signs begin to get more vibrant and the streets just a little more hectic as you make your way into Bangkok's Chinatown. I love Chinatown here, every alley-way brings new surprises and everything is for sale. Sampeng lane is a temple to all things pink and plastic. Blnking Blythe dolls appear everywhere, fabulously outrageous sunglasses convince you that you need to buy them, bags, watches, accessories, phones, it's all here, like one gigantic pound shop. I dare you to walk this lane and not purchase!





If by some miracle your wallet has left Chinatown unscathed, then the Chatuchak weekend market will most definitely cause some dentage. Our rucksacks definitely became fatter in Bangkok.



We also tried to get a look at another big gold Buddha in the Chinatown area but unfortunately he was in the process of moving temples and there was just a picture of him instead, ah well!

Of course the nightlife in Bangkok is another big attraction and one that kept us there a few days longer than we had planned. From the flashy, seedy bars of Pat Pong to the makeshift pavement bars of Banglamphu, we did it all and I'll not lie, we enjoyed it thoroughly. Bangkok is a meeting point for lots of backpackers as it's a sort of hub for all other countries in South East Asia so you tend to bump into people you've seen on your travels. Lisa and Hugo, we had such a laugh meeting up with you again, see you in Europe. Maciek, Warren and Anne, I hope you're behaving yourselves in Koh Chang, see you back home in september.

TO LISA AND HUGO...

Det var underbart att träffa er båda. Hoppas verkligen att vi kan planera in en weekend tillsammans i Dublin och Stockholm snart

ZLOTO I SZMARAGDY... BANGKOK OSMIODNIOWY



Kto by pomyslal, ze Bangkok zupelnie znienacka okaze sie naszym najdluzszym z dotychczasowych przystankow? Osiem dni w slodkim misz-maszu wydarzen towarzyskich, zakupologii zaawansowanej i podziwiania ociekajacych zlotem zabytkow tej zwariowanej metropolii.



W stolicy Tajlandii meldujemy sie o czwartej rano, lekko zaniepokojeni kwestia noclegowa ale szybko zauwazamy, ze Bangkok, podobnie jak Kair przed miesiacami, okazuje sie byc miastem, ktore nigdy nie spi. Nie dosc, ze mozemy cos apetycznego przekasic o kazdej porze dnia i nocy z jednego z ulicznych stoisk, ktorych miasto ma bez liku, to zakwaterowanie o swicie okazuje sie rowniez bagatelka.



Zakupy kusza na kazdym kroku. Poza slynnymi tutaj trojkatnymi poduchami i pufami, niebywaly wybor t-shirtow (kupilem przepyszny z Twiggy na froncie!), szalenstwo okularow slonecznych w najwymyslniejszych kolorach i ksztaltach a takze pelen asortyment globtroterskich niezbednikow i przewodnikow "z drugiej reki" przy stoiskach z szyldem "kupujemy wszystko"!



W dziale "krajoznawczo-zabytkowym" Bangkok jest wytworna uczta dla oka nie tylko dla zagorzalych orientofilow jak ja ale zachwyca nawet najbardziej opieszalych i opornych do zwiedzania turystow. Olbrzymi kompleks palacu krolewskiego, w ktorego architektonicznym labiryncie az milo sie zagubic, swiatynia ze znanym szmaragdowym posagiem Buddy oraz Wat Pho - gigantyczny 46-cio metrowy lezacy Budda- niesamowite atrakcje, zlocistosci, kunszt, precyzja, dekoratorskie delicje. Prawdziwe arcydziela, idealnie "pozujace" nam do niezliczonych fotografii. Finezyjne, pompatyczne pieknosci.









Jeden dzien poswiecilismy na gwarna, chaotyczna i ruchliwa dzielnice chinska z milionem straganow, kramow, sklepikow i stoisk. 1001 potrzebnych i niepotrzebnych drobiazgow ale wszystko za przyslowiowy "grosik". To wlasnie stad usilnie probowalem sie do Ciebie dodzwonic z budki telefonicznej w ksztalcie pagody ale nikt nie odbieral...



Zakupowo poszalelismy na weekendowym markecie Chatuchak, ktory miesci ponad 15 tysiecy stoisk z najrozniejszym asortymentem. Chyba nie musze dodawac, ze my skoncentrowalismy sie na tekstylnej czesci bazaru... Ciuchowe vintage i nowalijkowe perelki, moda uliczna, sterty jeansow, laleczka Blythe - niekoronowana krolowa Bangkoku (nabylem zaledwie 18 nowych przypinek z jej wizerunkiem do kolekcji), cudenka, slodkosci, drobiazgi, bibeloty, wachlarze, atlasowe muszki, bransoletki inne akscesoria.







Bangkok to zdrowy lyk orzezwiajacej buddyjskiej serdecznosci, pacyfistycznych pogladow i niezwykle otwartego podejscia do drugiego czlowieka. A do tego te slynne na caly swiat tajskie usmiechy! Tolerancji, pokojowego nastawienia i bezkonfliktowego stanowiska wobec swiata od Buddyzmu powinny uczyc sie wszystkie inne wielkie religie swiata a zwlaszcza ta, ktorej "glowa" ostatnimi czasy poczela rozpowrzechniac chore herezje i wierutne klamstwa w kwestii srodkow antykoncepcyjnych i to na kontynencie afrykanskim- SKANDAL!!! Ale wrocmy do przyjemniejszych i mniej stresujacych tematow...



Osiem dni minelo w mgnieniu oka w urzekajacej atmosferze, stolowalismy sie smacznie w wegetarianskich przybytkach a drinkowali i bawili do wczesnych godzin porannych w towarzystwie przyjaciol w sympatycznych ulicznych barach, ktore pojawialy sie po zmroku "jak grzyby po deszczu" we wszelkich zakatkach naszej dzielnicy. O nudzie nie bylo mowy ani przez minute naszego bezustannie przedluzajacego sie pobytu w stolicy Tajlandii. Bangkok jest baza wypadowa i centrum dla wszystkich podrozujacych po Azji Poludniowo-Wschodniej. Tutaj najlatwiej wpasc na znajomych poznanych wczesniej w innych zakatkach globu, zalatwic wizy i inne formalnosci przed kolejnymi wyprawami lub po prostu beztrosko, lekko hedonistycznie i przyjemnie spedzic czas zapominajac o znojach podrozy czy o chronicznym kontrolowaniu budzetu.



Pozostalo nam jeszcze sporo do zobaczenia w stolicy Tajlandii ale bedzie okazja nadrobic zaleglosci gdyz wracamy tutaj jeszcze dwukrotnie przed lotami do Birmy i Australii. I juz doczekac sie na ciag dalszy nie mozemy!

Sunday, March 22, 2009

DZIEKUJE...

Dziekuje serdecznie za pamiec i lawine cieplych zyczen urodzinowych tak na blogu, jak i facebooku, naszej-klasie, smsowo, mailowo i filmowo (Jadzia i rodzicki!!!). Pozdrawiam rodzinki z Rzeszowa i Rybnika, wszystkich przyjaciol i znajomych! Dziadziu Stefan jak zwykle spisal sie na medal w kategorii rymowanych powinszowan. Sciskam wszystkich czytajacych, dzieki temu blogowi mozemy podrozowac z Wami i jest nam odrobinke mniej teskno. Duza buzka od 31-dno letniego juz mnie XXX [A ze czuje sie mlodziej niz kiedykolwiek wczesniej stad moje fikusne okulary:-)]

TAJSKIE WYSPY JAK WULKAN GORACE CZYLI CO TU WYBRAC NA MIESIAC MIODOWY DAVILOW...



Wyspa numer 1 KOH LANTA
Tutaj zgrabnie, latwo i przyjemnie uprawialismy leniuchologie stosowana, ladujac baterie na kolejne wyprawy. 5 soczystych, skapanych w sloncu, beztroskich dni, solidna dawka slodkiego nicnierobienia. Najsmaczniejsze w calej Tajlandii Pad Thai (tajski makaron zapiekany z warzywkami, jajkiem, tofu i orzeszkami mniammmmmmmm) serwowal nam dziennie nasz motelik, uzaleznienie pelna para do tego stopnia, ze mam na sumieniu pewien wtorek na Koh Lanta gdy pochlonalem az 4 jego porcje... Cisza, spokoj, piaszczysta plaza, tabuny krabow chaotycznie biegajacych po plazy wieczorowa pora, koncert muzyki flamenco, pokazy mistrzow rozzazonych poi a wszystko w sasiedztwie mini miasteczka, w ktorym jest wszystko to co w mini miasteczku powinno sie znajdowac:-) A dla urozmaicenia motorynka wynajeta na caly dzien i zwiedzanie okolicy, w tym czarujacego starego miasta.





Wyspa numer 2 KOH PHI PHI
Calkowicie zniszczona przez Tsunami w 2003 wysepka Phi Phi zostala odbudowana w stylu iscie komercyjnym niestety... Les odwiedzil Phi Phi jakies 8 lat temu i byl nia oczarowany a tymczasem tym razem lekko zszokowany. Turkusowe morze, czyste plaze i swietne oferty dla maniakow nurkowania owszem i sa ale atmosfera, klientela i ceny sa chyba naszym najwiekszym rozczarowaniem dotychczasowych wojazy. Glosno, tlocznie i tandetnie, uciekamy stad czym predzej by przeprawic sie na druga z wyspiarskich stron Tajlandii...





Wyspa numer 3 KOH PHANGAN
A scislej jedna z kilkunastu miejscowych plaz, zwana butelkowa z angielska BOTTLE BEACH. Tutaj towarzysko przy napojach "mocno orzezwiajacych" nadrabiamy zaleglosci towarzyskie z Mackiem i Warrenem, z ktorymi rozstalismy sie ponad miesiac temu w Indiach. Cudowne chatki-puchatki z weranda, "aksamitne" rajskie ptaki, ciepla i "rozfalowana" woda, przesympatyczna zaloga restauracji (jednej z zaledwie trzech na calej plazy!), wieczorowe szlagiery grane z mojego ipoda, mnostwo dobrego humoru a wszystko to na tej lekko odizolowanej, kameralnej plazy (na ktora przeprawic mozna sie tylko lodka) gdzie spotkalismy ludzi, ktorzy rytualnie wrecz spedzaja na niej miesiac rokrocznie od wielu wielu lat...





Wyspa numer 4 KOH TAO
Nasz ostatni leniwy przystanek, leniwy do tego stopnia, ze w morzu nie zanurzylismy sie ani razu, ani razu tez nie zanurkowali ani nie popracowali wcale nad opalenizna, bylismy za bardzo pochlonieci towarzyskim aspektem wyspy. Kabaretowo-wodewilowe, rewelacyjne show slynnych tajskich ladyboys ogladalismy kazdego wieczoru. W ten sposob na tej malutkiej wyspie mielismy okazje obejrzec i Tine Turner i Madonne i Beyonce:-) Hulanki, swawole, imprezy, wysmienite nalesniki i "najprzepiekniejsze" zachody slonca. Tutaj wybawilismy sie na calego! Ale pora na kolejne perypetie, azymut na stolice Tajlandii Bangkok!





Saturday, March 21, 2009

GET YOUR FLIPPERS ON!...THE THAI ISLANDS



Island number one - Koh Lanta:
A collective sigh of relief could be heard as we set foot on Khlong Nin beach having spent the three previous days on boats and buses. Our dreams of laying about for a few days, having a few beers and soaking up some sun were fulfilled in their entirity. Koh Lanta has a really lazy and loungey atmosphere enhanced by lots of pretty beach shacks complete with floor cushions. Days on end can be approached horizontally while gnoshing away on some tasty pad thai and waiting for sunset. Has it really been five days already?...Lovely to meet you Justin and Kate, I hope you enjoyed the rest of your trip.





Island number two - Koh Phi Phi:
Hmmm, what can I say about Phi Phi? Well its a very beautiful tiny island surrounded by the most turqoise waters you are ever likely to see and is famed for it's diving and snorkeling. The town of Phi Phi, however, is brim packed with superpubs of the two-for-one-bucket variety and a clientele that wouldn't look out of place on an american spring break movie. For those of you who aren't familiar with the bucket, it literally is a bucket full of thai rum, redbull and coke. I'd be lying if I said we didn't partake in the activities but it was only to numb the pain til we got off the island again. Next...



Island number three - Koh Pha Ngan:
The full moon parties of Koh Pha Ngan are infamous in these here parts. We opted to head north of the party fever though and boated around to the isolated Bottle Beach where we were reunited with Maciek and Warren, having separated in India. Bottle Beach is a tiny beach and is very hard to leave. Hut to restaurant to beach to sea to hut to restaurant...and five more days pass leisurely by...



Island number four - Koh Tao
Also famed for it's diving and snorkeling Koh Tao is another tiny paradise. Who us? Oh we didn't even make it to the sea, we were too busy taking in some fabulous cabaret and partying like young uns for any of that snorkeling business. Took in some majestic sunsets though...Big hi to all the showgirls...





It was great while it lasted but enough of beaches...Bangkok here we come...