Wednesday, January 28, 2009

TWARZE SWIATA / FACES OF THE WORLD PART 3



TOUR DE HAMPI

Rany Julek, motyla noga, ale my som opoznieni na tym blogu o la boga! Nie dosc ze utknalem w kontaktowaniu sie ze swiatem na koncowej "sztafecie" po Indiach i "przeprowadzce" w rejony Azji Poludniowo-Wschodniej to jeszcze w calym tym szalenstwie przegapilem dzien babci i dzien dziadzia za co najwaspanialszego Stefanka i najwspanialsza Jozinke przepraszam stukrotnie! Myslalem o Was cieplo ale jak na zlosc telefony odmawialy wlasnie wtedy posluszenstwa... Ten usmiech dla Was:-)



Ok lecimy. Bo na blogu to my jeszcze w okresie swiateczno-sylwestrowym jestesmy...
Po dziwnych plazowych leniuchowatych do granic wytrzymalosci swietach na Goa wyruszylismy do Hampi. Caly czas przenosimy sie w strone Poludniowych Indii. Wkraczamy jednoczesnie do kolejnego stanu w Indiach - Karnataki. Jak wszystkie poprzednie i ten przystanek okazuje sie nader zjawiskowy. Tym razem scenografia do naszych przygod sa plantacje bananowych palm i ogromniaste pomaranczowe skaly niczym z "Jaskiniowcow"...





W miasteczku panuje niezwykle ujmujaca atmosfera, restauracyjki przescigaja sie w pomyslach na zwabienie klienta a stragany z pamiatkami mamia oko i kusza i kusza i kusza... Sniadanie po zydowsku dla odmiany a kolacja pod drzewem mango w rytm cudownej symfonii granej ekskluzywnie ku naszej uciesze przez niezwykle utalentowane cykady, swierszcze i ropuchy w jezioranskich okolicznosciach przyrody. Ach az chce sie zyc, jedna z takich chwil kiedy wszelkie "smutaski" (wszelkie wymyslone zdrobnienia w calym moim blogopisaniu dedykuje Moni i Markowi by the way...) i podroznicze niewygody znikaja w mig, a na buzkach pojawia sie wielgachny usmiech od ucha do ucha.
Do zabytkow Hampi podchodzimy rowerowo. Jest w czym przebierac poczawszy od hinduistycznych swiatyn, przez zamkowe ruiny az na architektonicznych kuriozach (takich jak np stajnie dla sloni!) skonczywszy. Sama przejazdzka to tez frajda nie lada. Widoki! Pelna sielanka!









Miejscowa ludnosc jest rownie urzekajaca. Zatrzymujemy sie u sympatycznego pana Shivy, ktory z zona i synkiem mieszka w mini "dziupelce-lepiance" a dwa pokoje swojego domu udostepnia przyjezdnym. To wlasnie pan Shiva zorganizowal rowery dla calej czworki, pranie, cala zgrzewke wody mineralnej i pewnie by i gwiazdke z nieba wyczarowal taki byl z niego "Witek Sprytek". Przy jednej z bajkowych swiatyn dolacza do nas cala gromada rozradowanych dzieciakow z pobliskiej szkolki proszaca o zdjecia. Ludzie na poludniu Indii uwielbiaja byc fotografowani.





Hampi jest miejscem, w ktorym czas toczy sie swoim torem i w ktorym dysponujac odrobina wolnego czasu moznaby zatrzymac sie na conajmniej tydzien ale ze grafik mamy napiety to pora ruszac dalej...

Tuesday, January 20, 2009

ULUBIONE MIEJSCA / FAVOURITE PLACES ...

CAFE MONDEGAR, Colaba, Mumbai

...joyful jugs of beer, jukebox, Andrew Sisters & a little Madonna festival with Maciek & Warren, all in this cosy bar, fitted in an Art Deco building wit Goan art all over da walls...

...piwko sie lalo, muzyczna szafa grala szlagiery Andrew Sisters i przeboje Madonny a wszystko to w tym przytulnym, ruchliwym barze w stylu Art Deco...







BOULDERS, BAZAARS AND BANANA LEAVES IN THE BLISTERING HEAT OF HAMPI





Huge boulders stand ominously atop of rocky hills over-looking the temple we had seen so many times in pictures and were now seeing in reality as we set foot in the tiny, meat free, booze free, village of Hampi. The towering temple is plonked slap bang in the middle of all the bustle of the busy bazaar and reaches an impressive fifty metres in height. The village itself is a colourful maze of antiquated houses and pretty little restaurants and guesthouses, the owners of which weren't at all shy about taking advantage of the festive rush by bumping up their prices to whatever figure took their fancy. We settled on a room eventually and took to the streets for a wander. The cafes in Hampi tend to lure you in many times a day with the promise of cool drink in the shade, it's hot as hell in these here parts.





We equipped ourselves with the latest in lavender bicycles for a spin to the surrounding areas for a goo at some more tantalising temples and busy little villages where we ran into a whole school of young lads all mad to get their photo taken.







If you ever do make it to Hampi a trip to The Mango Tree restaurant on the outside of the village is a must. Set under a huge mango tree, it offers great river views and serves some hard to beat dishes on banana leaves, how exotic!

BAJU BAJU W MUMBAJU



No dobra przyznajemy sie bez bicia. Do Mumbaju pojechalismy zgodnie z planem, nie mowiac nic nikomu, w nie caly miesiac po tragicznych zamachach terrorystycznych... Nie chcielismy nikogo martwic niepotrzebie. Prawda jest taka ze od tych przykrych wydarzen, srodki bezpieczenstwa zapiete sa "na ostatni guzik" a kontrola szalenie zaostrzona (nawet w kafejkach internetowych musimy zostawiac kopie naszych paszportow), w calej tej multikulturowej, prawie 14to milionowej metropolii... Nieprawdopodobne jak podczas naszych kilku dni tutaj, echa zamachow byly nadal tak odczuwalne w calym miescie a zwlaszcza w miejscach bezposrednio dotknietych tragedia. Slynny hotel Taj odizolowany byl od reszty miasta szwadronem policji obecnej wokolo niego przez 24 godziny. Dekadencka kafejke Leopold's, ktora cieszy lokalna i przyjezdna klientele od 1871 roku, wlasnie odzywa towarzysko po szokujacych wydarzeniach, o ktorych przypominaja slady postrzalow w kilku szybach... Tutaj zasiadamy by skonsumowac nasze pierwsze sniadanie. Kazdy na swoj sposob chce zaznaczyc swoj antyterrorystyczny protest...
Mumbaj jest multikulturowym, kosmopolitycznym centrum, gdzie retro i modernizm egzystuja obok siebie w braterskich konszachtach tak w architekturze jak i charakterze miasta, gdzie w fascynujacym, nowoczesnym misz-maszu religii, jezykow i kultur jest tak latwo sie zatracic i zostac na duzo dluzej niz sie planowalo... Kilka spedzonych tutaj dni minelo jak kilkanascie szalenie zroznicowanych i bogatych w atrakcje godzin...
Do bylego Bombaju przybywamy wczesno porannym pociagiem, prosto na imponujaca stacje Chhatrapati Shivaji (Victoria Terminus), ponoc "najruchliwsza" stacje kolejowa w calej Azji. Sam budynek obok glownego uniwersyteckiego i sadowego jest najlepszym przykladem na wszechobecny tutaj styl kolonialny. Wiktorianskie kolosy przypominaja o epoce brytyjskiej dominacji.



Brama Indii niestety w trakcie remontow. Niezliczone uliczne kramy i stragany kuszace oko turystow i zaspokajajace jego wszelakie zachcianki... Przy kolekcji okularow slonecznych az serce mocniej zabilo ha ha:-)Ulicami przechadzaja sie uslugodawcy i tragarze oferujacy najdziwniejszy czasem zaskakujacy asortyment. Rozowe waty cukrowe, gigantyczne balony, perfumy, "spodnie-sindbady" (ale ilez mozna ja juz mam cztery pary!), plakaty z podobiznami bollywoodzkich gwiazd, najpiekniejsze widokowki z calych Indii... Pod Muzeum Sztuki Wspolczesnej sympatyczny Australijczyk Shu rysuje nasze abstrakcyjne portrety w zamian za grosik dodany do jego funduszy, ktore planuje spozytkowac w identyczny do nas sposob, podrozujac dookola swiata.





Mumbaj jest najwiekszym, najdrozszym i najszybszym miastem subkontynentu. Miasto ma takze najwieksze w Azji slamsy i chyba najbardziej widoczne przez to spoleczne ekstrema. Od luksusowych samochodow do niezliczonej ilosci bezdomnych spiacych na ulicach miasta...



Swoj dom w tej drugiej co do zaludnienia metropolii swiata odnalazly najrozniejsze spolecznosci. Spacerujac odwiedzamy Katedre Sw. Tomasza, gdzie odbywa sie wlasnie proba bozonarodzeniowego programu miejscowego choru. W przepieknej blekitnej synagodze obrzadku irackiego poznajemy uroczego rabina, ktory zasypuje nas ciekawostkami z historii Bombaju i jego mniejszosci zydowskiej. Nasz hotelik z widokiem na wypelniony po brzegi jachtami port znajduje sie w dzielnicy muzulmanskiej. W sasiedztwie ponoc miniaturkowy nigeryjski dystrykt z pierwszymi w Mumbaju afrykanskimi restauracjami. Z taka roznorodnoscia i pasjonujaca mieszanka kultur w Europie zetknelismy sie chyba tylko w Londynie. Jestesmy w swoim zywiole.







Dodatkowa zupelnie niespodziewana atrakcja okazuje sie calodniowa wizyta na planie filmu bollywoodzkiego w rolach statystow. Mumbaj jak wiadomo jest rowniez najwiekszym centrum kinematograficznym Azji a my mielismy farta i zostalismy wylapani z ulicznego tlumu do calodniowej chaltury na planie filmu KAUN BOLA. Calusi dzien spedzilismy tanczac w rytm tej samej hinduskiej piosenki, w gustownych swiecacych koszulach, obowiazkowo precyzyjnie wlozonych do garniturowych spodni i w butach (rozmiar 44!), ktorych nie powstydzilby sie sam Krzysztof Krawczyk za swoich pamietnych discopolowych dni, a wszystko to w zaaranzowanej scenerii londynskiego baru. To souvenir na cale zycie szczegolnie jak sie okaze, gdy film ujrzy juz swiatlo dzienne, ze nasze porwane w wir raczki i nozki pojawia sie na sekundke lub dwie w ostatecznej wersji kinowej. Na planie poznajemy mnostwo innych zwabionych "plecakowcow" a wieczorem po calodziennym skakaniu w swietle kamer ladujemy na piwku i dalszych plasach w jednym z mumbajskich klubow. Juz bez gustownych swiecacych nylonowych koszul. Warto jeszcze nadmienic ze z powodu bollywoodzkich wygibasow i dalszego grafiku podrozy musielismy z Lesem zrezygowac z propozycji wystapienia w muzycznym teledysku na 5-dniowym planie zdjeciowym gdzie mielismy sie wcielic w muzykow zespolu... Tak sie prezentowalismy na ulicach bylego Bombaju ha! Takie mielismy wziecie:-)





Do Mumbaju wrocilismy kilka dni temu ale tylko i wylacznie w rekreacyjno-towarzyskim celu by spotkac sie z naszymi przyjaciolmi Piotrkiem i Bartkiem. Piotrus, prezes TUTRIZIRO RECORDINGS, zwany takze Panem Dziejem a dalej najbardziej dobroduszna postacia jaka poznalem w moim zyciu, poczestowal nas nie tylko elitkami i wisniowka od mojej niezastapionej rodzinki ale takze najnowszymi muzycznymi perelkami. W szostke z Mackiem i Warrenem nadrobilismy wszystkie chyba mozliwe ploty. ZALOGA DZI RULES! Dziekujemy za wszystko chlopcy i bedziemy w tzw "intaczu". Dozobaczenia na jesieni w Dublincu!





Tyle opowiesci na teraz bo o Mumbaju mozna by pisac i pisac w nieskonczonosc...

SHINY SHIRTS AND SYNAGOGUES - THE MUMBAI EXPERIENCE



The very first thing we learned about Mumbai was that it's very difficult to find yourself a bit of breakfast before 8 o'clock. The second thing we noticed is that it sure is expensive in relation to the rest of India. The third thing we noticed is that it more than makes up for any of the above with an addictive ambience that instantly makes you feel quite at home.



Mumbai is a modern, cosmopolitan city with many trendy bars and cafes at your disposal all slotted in between grandiose Gothic-style and Art Deco buildings. A walk around the tourist friendly Fort and Colaba areas will present many examples of this. Feeling remarkably spritely on our first day although recovering from an all night train journey, we managed to take in some of the following sights:







and my first ever visit to a synagogue where we chatted to a very wise rabbi...



Mumbai is also a slum, or at least more than half of the population live in one. On entering and leaving the city you become witness to a sad, grey ocean of tin and plastic roofing evoking a barrage of emotions, guilt and helplessness being but two.

On day one in Mumbai we also succeeded in landing ourselves some starring roles (as extras) in a Bollywood production being shot the following day - not quite as special as it may sound, many Bollywood scouts are sent out to gather troups on most days of the year it seems. We accepted, however, and finished our first day in Mumbai with a few beers in Cafe Mondegar before retiring for our beauty sleeps in preparation for our screen debuts.



An early start saw us board a bus to the studios and check in to the costume department to get kitted out. The obligatory, ultra chic, shiny shirts were tucked into fetching slacks and all set off with some of the shiniest darn shoes we ever did see. The show commenced and involved an awful lot of standing around, staying quiet, and generally being uncomfortable while the stars did their thang. A break for lunch, hours later, perked the crowd right up again as all the extras began to mingle. Another few hours in and we were giving it loads as dancing extras to a ground-breaking track entitled "DJ gimme some more", original or what?! A few well deserved beers in the extras bus on our next break proved exactly what was needed to pull the team through to the last take of a very long day. The journey back from the studio saw a bus full of singing, shouting, laughing and dancing extras, like we'd known each other for years. On to a club then for some more dancing before collapsing in gleeful exhaustion in the small hours of the morning. Big hi to Sarah and Barry whom we met on set... I hope settling back in wasn't too difficult, really nice to have met you both, if you're ever in Ireland...





Piotrek and Bartek's visit to Mumbai was the premise of our second visit to the city in the new year. We spent our time in a few of our favourite haunts having drinks galore and laughs a plenty. Thanks so much for everything lads, I hope the rest of your trip is an enjoyable and positive experience xx

Friday, January 16, 2009

SELECTED CAVE PICS FROM AJANTA AND ELLORA

JASKINIOWE FOTOGRAFIE Z AJANTY I ELLORY