Friday, October 24, 2008

FAVOURITE PLACES

WELL SPOTTED BY WARREN RESTAURANT WITH NO NAME IN AMMAN...
One of very few places we were treated like locals in Jordan, ultra-delicious arabic meze plates, full drink menu and classical arabic songs as a background. Quite possibly the only thing we loved about Amman...

Ulubiona kawiarenka (na na na) w Ammanie kawiarenka (na na na)... Restauracyjka bez konkretnej nazwy z najsmaczniejszym jadlem w calej Jordanii, tania jak barszcz, gdzie przy piosenkach Fairouz traktowani bylismy przez cala obsluge jak miejscowi klienci...Zdecydowanie najmilsze wspomnienie ze stolicy Jordanii...





Monday, October 20, 2008

NEXT STOP: INDIA...

Flying out 2 Delhi ce soir via Abu Dhabi everybody:-)Next pics & stories up very soon!XXX



Kochane rodzicki, dziecka, rjebjaty, krasnale, kulfony, smyki, szkraby i inne ulijanki...Nadejszla wiekopomna kwila i lecimy do Indii przez Abu Dhabi dzis wieczorem wiec za kilka dni "Niusow kilka Wrobla Cwirka" juz z Delhi!!!

POSTCARDS FROM JORDAN...

Few favourite shots from Jordan (different locations)...











PLYWANIE SYNCHRONICZNE I KOC Z PAWIEM



Haszemickie Krolestwo Jordanii, jak oficjalnie zwie sie to panstwo, pozarlo spore ilosci naszych podrozniczych funduszy (Dinar Jordanski jest silniejsza waluta od Dolara i Euro!) a pozostawilo duzo mniej w naszych sercach niz fantastyczny Egipt.
Patrzac przez pryzmat wielu aspektow naszego tygodniowego pobytu w kraju Krola Abdullaha II-go i jego zony Ranii (ktorych wizerunki przyozdabiaja budynki nawet najdrobniejszych uliczek), smialo moge stwierdzic, ze Egipt jest nieporownywalnie atrakcyjniejszym, tak zabytkowo jak i finansowo, miejscem do podrozowania. Choc goscinnie bylo podobnie (nacje arabskie wioda bezsprzeczny prym w tej kwestii), prazone orzeszki o tysiacu i jednym smaku smakowaly jak nigdzie a kapiel w Morzu Martwym okazala sie "najfajowniejsza" z frajd swiata, to czesto powiewalo lekka nuda...Brakowalo urokliwych kafejek, miasta ukladaly sie do snu wczesniej niz my a nawet sama stolica Amman(poza imponujacym zbiorem afrykanskich i azjatyckich dziel w Narodowym Muzeum Sztuki)niczym na kolana nie powalila... Troszke bez charakteru i duszy sie nam "wojazowalo" po Jordanii choc bylo kilka smakowitych wyjatkow.



Kapiel w ekstremalnie zasolonym Morzu Martwym, najnizszym punkcie na kuli ziemskiej, przedluzyla nasze zycia o dobrych kilka tygodni. Smialismy sie do rozpuku przybierajac najrozniejsze pozycje w morzu, w ktorym nie da sie utonac. Konkurencja w dyscyplinie plywania synchronicznego i figurowego byla zacieta:-)))



Calodniowa wyprawa do Petry przeszla nasze najsmielsze oczekiwania. Bezwzglednie zasluzone miejsce wsrod siedmiu cudow swiata! Najslynniejszy obiekt-Skarbnica powolutku wylania sie z tunelu skal i kamieni i momentalnie urzeka swym zniewalajacym pieknem...



Podczas krotkiej wizyty na gorze Nebu, wszyscy otrzymalismy smsy tresci:
"UPAJAJ SIE ZAPACHEM JASMINU, ZAKOSZTUJ W OLIWKACH, WITAJ W PALESTYNIE"... SMSa natychmiast zachowalem w telefonie.
Portowe miasto AQABA (taka jordanska Kalwaria tylko zamiast mebli wszedzie sklepy z poscielami i poduchami:-) lezalo w bardzo ekscytujacym punkcie gdzie do granic z Izraelem i Arabia Saudyjska jest juz tylko przyslowiowy "rzut beretem"...



Pomimo wywindowanych cen zakupy kusily...Na dawno juz wycofane z obiegu banknoty irackie z podobizna Saddama Husseina co prawda sie nie skusilismy ale jako pamiatke z Jordanii zafundowalismy sobie z Leslawem do mieszkania arcy-kiczowata pluszowa narzute z gigantycznym pawiem w rozowych kwiatach. Wodewil, kabaret i cyrk w jednym, to byla milosc od pierwszego wejrzenia!
Na koniec mam nadzieje, ze pierwsze pocztowki juz dotarly, wszystko bedzie sie odbywalo rotacyjnie i na kazdego przyjdzie pora obiecujemy, w koncu to nasz pierwszy miesiac dopiero... I jako ostanie post scriptum chcialem serdecznie podziekowac naszej one and only la reine de la Pologne Jadzwidze, panu dziejowi Pitrusiowi Panowi i moim rodzickowm za komentarze bo reszta jak leniuchowala z komentarzami tak dalej leniuchuje. Ale wstyd, a my sie tak staramy zeby bylo ladnie, kolorowo, powabnie... A reszta tak nic... No dam Wam jeszcze jedna szanse... Dzis wieczorem lecimy do Indii wiec nastepny mini-para-felieton juz z glebokiej Azji.
Przemyslaw nadal upojony Kairem XXX

Saturday, October 18, 2008

Dozey Dahab Days



Dahab does exactly as it says on the tin, it's a very beautiful spot spread out around a beach lined with really cute outdoor seaside bars and cafes complete with, at times a little too pushy, staff trying to entice you to eat at their establishments.



Most of our time in Dahab was dedicated to relaxing which we're very good at and recovering from our generally busy itinerary. There's something very satisfying about lying on a beach on a monday afternoon with nothing else to do except maybe popping into the sea for a spot of snorkelling on the reef or maybe having a look in some really pretty little seaside market shops. The snorkelling here is fantastic! Such a perfect reef right by the shore and the locals as well as the tourists seem to offer it the respect it so deserves.



One of the highlights of the trip so far has to be our overnight excursion to Mount Sinai(yes Helena we know you've done it before). We left Dahab at 11 pm and travelled by minibus to the foot of the mountain where we met with a guide to help us along in the dark. The sky was awash with what must have been millions of stars. The climb was along a camel path which was lined with camels and their owners offering rides to the top. Opting to go on foot instead we climbed for three hours, with some breaks at rest stops along the way offering teas and coffees to some very tired climbers. On arrival at the final pit stop before the top we were also offered some bedouin blankets for hire to ward off the icy cold. 750 steps and we were there, very cold and very tired. We sat in wait, all huddled up in blankets, for sunrise. Gradually the light started to expose the landscape, it was the most humbling experience, you felt so small in the face of all this. When the sun rose over the horizon it was magic, can't even begin to describe it, so glad we were together to see this, it was amazing.



On our way back down we thought it a good idea to give our feet a break and avail of the camel rides on offer, big huge mistake! It was utter agony, being thrown around on a hump most high and clinging on so hard that blisters were formed on top of blisters. To arrive at the monastery at the bottom was such a relief. We were so sore and wrecked that we didn't even bother going to see the burning bush! We read our guide book later which clearly states that you should opt to take a camel on the way up rather than down for reasons of comfort, we learned this the hard way.

Another highlight from the Dahab days was bumping into the one and only Magdalenka Parajkova aka Mrs Poopy Pants on the street. Had no idea she was going to be in Dahab so it was a joy to behold when I saw her bounding towards me. We had lots of drinks before parting ways by the red sea sometime in the early morning. I hope you're not too upset to be back in Dublin Mrs Poopy Pants, it was so great to see you xx



Tuesday, October 14, 2008

MELODIE Z TYSIACA I JEDNEJ NUTY...

Arabskie dzwieki towarzysza nam na kazdym kroku, tak w Egipcie jak i w Jordanii gdzie obecnie sobie jestesmy. Od hipnotycznych "zaspiewow" muezzina z meczetu wzywajacego do modlitwy pieciokrotnie na dobe, przez klasyke arabskiej piosenki grana w kafejkach, restauracjach, barach, srodkach transportu, nawet dzis na plazy nad Morzem Martwym, az po arabski pop, ktorymi zdominowane sa miejscowe stacje telewizyjne...
Jestem w swoim zywiole. Gdzies chyba w poprzednim wcieleniu musialem miec jakies konotacje orientalne skoro muzyka ta jest mi tak szalenie bliska, pomimo tego, ze jej melodyka, rytmika, instrumentarium i strona wokalna tak odbiegaja od europejskich standardow.
Klasyczna piosenka egipska dla przykladu jest fascynujaca podroza akustyczna (circa 15 minut!) z kwiecistym, przebogato tkanym instrumentalnym wprowadzeniem z obowiazkowa dawka dramatycznej sekcji smyczkowej, "smyki egipskie" jak nazywamy je z Mackiem wrecz plyna, unosza sie w powietrzu. Piosenka taka powinna tez zawierac kilkakrotne zmiany rytmiczne i misternie odspiewane "opowiesci" przystrojone kunsztownymi wokalizami.
Skomplikowane acz arcypiekne to dziela. Smialo moge powiedziec, przy moim eklektycznym guscie muzycznym, ze ze wszystkich melodii swiata, to wlasnie te arabskie sa memu sercu a i uszom najblizsze...
Dosc gadania. Posluchajcie prosze FAIRUZ i jednego z jej najwiekszych przebojow. Fairuz , zwana "ambasadorka arabskiej piosenki", "poetka glosu" i "sasiadka ksiezyca" jest bezustannie od lat 50tych az po dzien dzisiejszy najbardziej uwielbiana i kultowa artystka we wszystkich krajach arabskich. Wczoraj na kolacji w Ammanie restauracja przez caly wieczor grala jej szlagiery... Pierwszy raz w zyciu mialem ciarki podczas spozywania posilku no moze poza mistrzowskimi "Ruskimi" mojej kochanej babci Jozi! Chyba nie musze wspominac ze idziemy tam znow dzis wieczor (zreszta jadlo tez bylo wysmienite!)... Kliknijta i posluchajta...

http://www.youtube.com/watch?v=BXEVquLJhRE

DEFINICJA PLYWANIA...



Dahab jest malowniczo ulokowana miescinka pomiedzy Gorami Synaju i Morzem Czerwonym. Oaza spokoju, relaksu, strefa chill-outowania dla "budzetowcow", alternatywny niby-rezort z wieczornym widokiem na nocne neony Arabii Saudyjskiej na przeciwnym brzegu morza... Pelna frajda z nurkowaniem, piwkiem, masazami, niezliczonymi kramami z suwenirami i jeszcze liczniejszymi restauracyjkami, ktorych przedstawiciele co wieczor przescigaja sie w pomyslach jak by tu zwabic klienta wlasnie do nich na jakas nadmorska przekaske...
Tu plazujemy, chlopcy nurkuja przy rafie koralowej (korolu kolarowego...), ja przypominam sobie wode i zmieniam definicje "plywania" dla nastepnych pokolen...Generalnie ladujemy baterie na ciag dalszy.
Melonowa szisza, morska bryza, sok z arbuza i duzo duzo slodkiego "nicnierobienia"...



W Dahab zostalismy przez 5 dni i mielismy takze prawdziwa przyjemnosc zalapac sie na nocna wyprawe na gore Synaj, trzy godziny wspinaczki w swietle setek latarek i milionow gwiazd na niebosklonie... A po wyczerpujacej przygodzie nagroda w postaci najpiekniejszego wschodu slonca jaki widzialem w zyciu podczas ktorego powolenku, krok po kroczku przed naszymi oczeta wylaniala sie gorska panorama jak z widokowki...Czlowiek jest taki tyci maciupenki w obliczu kolosalnej Matki Natury. Przepieknie...





Na deser przejazdzka wielbladem z powrotem do stop gory. Deser byl jednakze nieco gorzkawy i w efekcie cala czworka w ciezkim stanie poturbowania choralnie stwierdzila ze "wielbladzim" przejazdzkom w przyszlosci mowimy stanowcze NIE...

Thursday, October 9, 2008

OBRAZKI Z EGIPTU...









...AND THIS ONE'S FOR HELENA:-)

FALUKA, SWIATYNIE LUXORSKIE I ZACHODY SLONCA

Luxor przywital nas "luxusowo" wysokimi temperaturami (jestesmy bardzo juz niedaleko tropikalnego klimatu) i zapierajacym dech w piersiach widokiem na Nil z hotelowego Tarasu.



Wyprawa wzdluz Nilu malenka lodka-lupinka (FELUKA) z kapitanem Sayedem (miejscowym przesympatycznym Beduinem) i jego synem Ali Baba na "Wyspe Bananowa" byla jednym z najbardziej zapadajacych w pamiec i najbardziej malowniczych momentow w moim zyciu. Tak wysmienicie zaparzonej herbaty tez jeszcze nie zakosztowalismy. Frajda! W tle wielblady, plantacje trzciny cukrowej i palmy...





Wlasnie ta wyprawa skradla nasze serca bardziej nawet niz imponujaca Dolina Krolow z grobowcami Faraonow, monumentalna swiatynia Hatszepsut czy kompleks Madinat-Habu.







W jednej z lokalmuch kafejek, przy kuflu zimnej Stelli, na moje specjalne zyczenie bar gra dla nas klasyke egipskiej piosenki z lat 40'/50' i 60'. Uczta dla ucha, mam ciary przez caly wieczor!
Konczy sie Ramadan i zaczynaja 3dniowe muzulmanskie swieta Id-ul-Fitr. W drodze do Aswan, przejezdzajac przez Edfu i Komombo zachwycamy sie kolorystyka przystrojonych na te okazje wiosek i wena tworcza przy doborze swiatecznych kreacji zwlaszcza kilku lub kilkunastoletnich "malych dam".





Aswan odrobine rozczarowal, nie liczac zachodow slonca nad Nilem (od ktorych fotografowania Les powaznie sie uzaleznil), wynudzilismy sie z braku zajec. Jedyna atrakcja okazala sie spontaniczna wizyta u lokalnej rodziny, glosno i hucznie swietujacej wlasnie zakonczony Ramadan, zostalismy zwabieni muzyka i usmiechem i poczestowani herbatka z mieta a jakze. W takich chwilach podrozowanie jest najcudowniejszym zajeciem na swiecie!

Temples and Tiaras

Arrived in Luxor exhausted following a 14 hour train journey and not alot of sleep. The heat hits you hard once you alight the train. Luxor has a smallish town centre with a cute little market and is quite tourist driven. If the stall owners arent dragging you into their shops to view there wares then the horse and carriage drivers and felucca sailors are litterally chasing you up the street. Stayed in a very charming little hotel called Nefertiti with a great roof terrace and good food too.



From Luxor we took trips to the Valley of the kings, Hatshepsut's(the tranny pharoah)temple and Medina Hab which were all amazing to see. We walked into the tombs of a couple of the mummies we had seen at the Egyptian museum in Cairo- Ramses III, Tuthmosis III & IV. Had shivers down my spine as we fanned ourselves with cardboard given to us from a very entrepreneurial Egyptian man(1 pound a piece)while exploring the passages of Ramses III's massive tomb.



My favourite thing in Luxor i think was the felucca trip on the Nile as far as Banana Island(a felucca is a little boat by the way). The captain of the ship was Saeed assisted by Ali his young son. Great banter along the way. The trip had a really african vibe and the sunset on the Nile is always very beautiful. If you're ever in Luxor, have a look for Saeed and Ali.



Moved to Aswan on October 1st which was also the 1st day of Id-ul-fitr, a 3 day celebration marking the end of Ramadan. The crowds, colours and outfits(complete with lamee headscarves and little handbags) on display on the streets of Edfu as we drove through were only fabulous, such an eyefest! Also popped into the very impressive if very overcrowded temple at Edfu and the smaller Comumbo temple.



We had decided to do nothing but relax in Aswan which was just as well really coz there wasn't alot else to do. We found a nice local bar/restaurant on the waterfront and pretty much settled in there for the duration of our stay eating great food and drinking a few Stellas while waiting for the highlight of the day - sunset.