Sunday, April 12, 2009

JEDEN DZIEN Z ZYCIA PLEMIENIA AKHA...



Po zalatwieniu wszelkich wizowo-paszportowych formalnosci w Houay Xai jestesmy jednymi z nielicznych w sporej grupie turystow, ktora nie decyduje sie na podroz wzdluz rzeki Mekong do Luang Prabang. Choc miasto to jest w naszych planach, my ruszamy najpierw ku lekko zapomnianej polnocy a scislej do Luang Nam Tha.
Pierwsza podroz w Laotanskiej Republice Ludowo-Demokratycznej (oficjalna nazwa kraju) to lyk prawdziwej Azji. Geste, dramatyczne, wielowarstwowe polacie zieleni, wzgorza, doliny, szalona trasa w ksztalcie serpentyny... Z nosem przyklejonym do szyby przez bite cztery godziny nie moge wyjsc z podziwu jak tu pieknie i dokladnie tak jak sobie Laos wyobrazalem.
Na miejscu w Luang Nam Tha rezerwujemy sobie miejsca na dwudniowa wyprawe w glab dzungli z wizyta w plemiennej wiosce ludu Akha - jednej z 49 mniejszosci narodowych tego fascynujacego kraju. Naszym przewodnikiem i kucharzem jednoczesnie jest wiecznie usmiechniety, pogodny Phonsak i jego kolega przedstawiciel plemienia, ktore odwiedzimy wieczorem. Zanim wyruszymy pelna para ku kolejnej perypetii (uwielbiam bawic sie tym slowem bo brzmi tak smiesznie w liczbie pojedynczej:-) zatrzymujemy sie na lokalnym targowisku gdzie nasi opiekunowie zaopatruja nas w wode i wszelkie kulinarne niezbedniki. W towarzystwie sympatycznej zalogi francusko-szwedzkiej ruszamy ku wyzwaniu.





To czwarta nasza dzunglowa wedrowka i znowu w zupelnie innym charakterze. W Nepalu tropilismy nosorozce i krokodyle, w Malezji poszukiwalismy dzielnie najwiekszego kwiatu na swiecie by z kolei w Indonezji zobaczyc orangutany. Tym razem nasza wyprawa poza kolejnym zetknieciem sie z dzunglowa flora i fauna ma aspekt socjalny czy wrecz antropologiczny. Po raz pierwszy bowiem dane nam bedzie odwiedzic najprawdziwsze wysoko-gorskie plemie.



Luang Nam Tha jest mekka eko-turystyki i podchodzi do odwiedzania plemiennych wiosek z olbrzymia ostroznoscia, wyczuciem i szacunkiem dla ich mieszkancow, ich obyczajow i kultury. Nasza wykupiona wyprawa takze w czesci wspiera finansowo wlasnie te odwiedzana przez nas wioske.
Po 6ciu godzinach przeprawy przez lesne gaszcze, chwilami wspierajac sie lianami w iscie tarzanskim stylu, po wysmienitym lunchu serwowanym na gigantycznych lisciach bananowych, ktory palaszujemy recznie wystruganymi dla nas paleczkami, docieramy do celu eskapady.



Oto przed nami wysoko niemalze w chmurach, ponad drzewostanem dzungli wznosi sie skromna wioska ludu Akha. Az trudno uwierzyc ale jest to jeden z najpiekniejszych widokow na naszej tak przeciez bogatej w atrakcje podrozy. Miejsce, w ktorym czas zatrzymal sie w miejscu. Miejsce gdzie dominuje prostota, podstawowe nieskomplikowane zasady. Surowo, biednie i zgrzebnie ale jak szczesliwie i z usmiechem zyje sie tym ludziom. Mala lekcja przecierajaca kazde zachodnie oko...





Wioska nadal nie ma doplywu elektrycznosci za dnia korzysta z napedu slonecznego. Ma tylko kilka wodnych pomp, ktore sluza wszystkim jako lazienka. Kobiety w strojnych tradycyjnych spodnicach po zamazpojsciu nie nosza gornych okryc. Malenkie bobasy przepasane na plecach grzecznie sobie siedza przytulone do swoich mam. Wokolo swinki, kaczki, kury i krowy. Najmniejsze prosiaczki na swiecie! Glosno i zwawo sie dzieje w tych rejonach wioski gdzie bawia sie dzieci. Ulubione gry to wyscigi w workach po ryzu i popedzanie kijkiem rowerowej opony. A ile radosci ile uciechy ze az lezka sie w oku kreci. W tych wlasnie najbiedniejszych najbardziej odleglych zakatkach swiata spotykamy sie z najwieksza zyczliwowscia, pogoda ducha i zniewalajacymi usmiechami. Wioska ma swojego szamana, zyje z uprawy ryzu i rekodziel oraz jest regularnie wspierana przez dostawy zywnosci z ONZ-u. Lud Akha ma takze swoj jezyk, odrebny od laotanskiego. "YUMUMA" (= Dzien dobry) wolaja za nami rozbrykane i "umorusane" dzieciaki.









Nocujemy w specjalnie skonstruowanej na potrzeby gosci takich jak my chatce bambusowej zaraz obok miejscowej szkolki. Dzieciaki towarzysza nam do samego wieczora. Kolejny wyborny posilek, mistrzostwo swiata dla naszych kuchmistrzow za wyczarowanie nastepnej uczty! Ryz a la Laos (obowiazkowo ugotowany do postaci klejacej sie papki), sos pomidorowy z warzywami, zupa ktora troszke przypomniala mi polski "Kapusniak" i rozrobione z ziolami papryczki chilli dla zwolennikow pikantnych smakow, do ktorych jak najbardziej nalezymy. Na deser dwie butelki pedzonej w wiosce whiskey Lao Lao, ktora biesiadnie po kelychu skonsumowalismy. I jeszcze jeden i jeszcze raz... Zasypiamy w takt odglosow z nieodleglej dzungli.
O poranku sniadanko na swiezym powietrzu, herbatka zaparzona z zebranymi wczoraj w lesie korzeniami kardamonu. W prezencie od mieszkancow wioski otrzymujemy recznie robione bransoletki, wspomagamy groszem szkolke i zegnamy sie z tym magicznym miejscem rozmyslajac bez ilu zdobyczy cywilizacyjnych moglibysmy smialo sobie radzic kazdego dnia...



Wyprawa przez dzungle w dol w cale nie byla duzo latwiejsza niz ta pod gorke... Coz zwlaszcza, ze moje trampki rozpadly sie na trzy czesci i cala trase dziarsko i dzielnie Przemyslaw pokonal w klapeczkach!!! Ostatni przygotowany posilek (nie moge ich nie wspomniec bo bylo to jadlo nad jadlami!) baklazany, groszek zielony i dynia. I te przyprawy... Mmmmmmmmmm...





Powrociwszy do naszego miasteczka, cala druzyna wraz z naszym przewodnikiem zasiedlismy do spontanicznej "posiadowy" przy piwie Lao (tato nie wiem jak ja to zrobie ale musisz skosztowac Beer Lao - najlepszy browar swiata!!!) wspominajac miniona wyprawe do poznych godzin nocnych. Toastom w 6ciu jezykach swiata (po laotansku, polsku, angielsku, irlandzku, francusku i szwedzku) nie bylo konca.

3 comments:

Jadziadzia said...

To niesamowite jak niewiele ludziom potrzeba do szczęścia a z drugiej strony jak ludzie nie doceniają tego co mają (mam na myśli tych, którzy posiadają nieco więcej oprócz samych siebie...). Też bym kiedyś chciała odwiedzić szczególnie takie miejsce.
Całusy. Jadziadzia :-)
P.s. Zdjęcie stóp w klapeczkach la premiere calsse :-).

Unknown said...

Masz dalej slabosc do ciekawych czapeczek!Relacje i fotki z tej wioski konkuruja z zabytkami, cudowne szczesliwe w swej prostocie miejsce uczy pokory i kaze sie zadumac nad zwariowanym konsumpcyjnym swiatem.Cieszymy sie ze byliscie w takim miejscu.A zabawy i zabawki dzieci powinno sie pokazywac wszystkim pazernym malym konsumentom na calym globie

Lola said...

Myszko moja! Stópki wytrzymałe ;) No pięknie ;)