Thursday, January 15, 2009

CIUCIUBABKA W ORCHHY...

Podroz zapakowanym po brzegi ("zapakowany" w definicji azjatyckiej = standard europejski razy 3...) autobusem relacji Khajuraho - Orchha do najmilszych moze nie nalezala ale za to juz w minuty po dotarciu na miejsce oniemieli z zachwytu zapomnielismy o jej trudach. Orchha jest egzotycznym miasteczkiem ze sceneria a la Ksiega Dzungli Kiplinga, z majestatycznie krazacymi nad glowami sepami, skaczacymi po dachach budynkow malpami i figlujacymi w powietrzu kolorowymi papuzkami. Do fauny Orchhy (czytaj: "Orczy") nalezy tradycyjnie juz dodac niezliczone ale jakos dziwnie piekniejsze i dostojniejsze niz gdziekolwiek indziej w Indiach krowy.





Architektonicznie miasteczko przenosi nas sobie tylko znanym magicznym sposobem do minionych epok strojnych palacow maharadzow, dzis obrosnietych dzunglowa roslinnoscia. Zamglony horyzont, najbarwniejsze stragany z henna, urokliwe pastelowe domki i ich sympatyczni mieszkancy oraz ku naszemu zdziwieniu jak na takie malusienkie i malo znane miejsce sporo turystow.





Nastepnego dnia zakochalismy sie w Orchhy bezpamietnie zwiedzajac a raczej gubiac sie z premedytacja na caly dzien w zabytkowym kompleksie palacowym, gdzie do woli odkrywalismy historyczne mury bez niczyjej asysty... Jak orientalna fascynujaca zabawa "w chowanego" lub "w ciuciubabke" (albo "w ciuciudziadka" nawet:-). Gigantyczny obiekt i jego niezliczone korytarze, kruzganki, balkony, strychy i przerozne zakamarki, wszystko jak "nieoszlifowane" perly architektoniczne, lekko "zapuszczone", porosniete roslinnoscia i owiane slodka mgielka wschodniej tajemnicy. Od wizyty w pamietnym Taj Mahalu zadna chyba wyprawa nie dostarczyla tylu wizualnych uniesien. Baraszkujac samotnie po tym budynku-kolosie czulismy sie beztrosko jak dzieci. Nie dziwota ze slynny przewodnik Lonely Planet wybral Orchhe jako jedno ze "100 miejsc na ziemi, ktore musisz odwiedzic przed smiercia" w swoim rokrocznym rankingu.









Wizyta w swiatyni Lakszmi takze przeszla nasze najsmielsze oczekiwania. Nadal pod ogromnym wrazeniem dnia spedzonego w obiektach palacowych nie spodziewalismy sie nastapnej takiej "gratki". Freski, rysunki i malowidla scienne stworza odrebny zupelnie nowy album w naszej fotokolekcji. Kolejna lekcja z historii a i plastyki jako ze po sporej przerwie, oczarowany miejscem Les wyciaga ze swojej torby pioro i szkicownik. Zdecydowanie jedno z takich miejsc, ktore pobudza wene tworcza do czynnej dzialalnosci.





Podczas niezmiernie udanego, kilkudniowego pobytu w Orchhy swietowalismy urodziny Warrena, zakosztowalismy w wysmienitych ulicznych przysmakach w tym niebotycznych samosach w sosie mango, bylismy swiadkami hinduskich obrzedow weselnych by na final zgodnym chorem stwierdzic ze Orcha obok Darjeeling i Varanasi byla naszym ulubionym przystankiem naszych indyjskich wojazy...



2 comments:

Anonymous said...

Przemku & Les dziekujemy za kartke. Jest jak magiczna chwila dnia. Ta chwila sprawia, iz marzenia powinny fruwac jak te tkaniny. Sciskamy Zbyszek i Grazyna z Rzeszowa
Przemku wspaniały opis i znowu ten zaczarowany Swiat :))i coz zwiedzajcie dalej.

Jadziadzia said...

Kurcze, bo już zaczynam wpadać w kompleksy jak mam tutaj coś napisać a przed nami jeszcze jakieś 9 miesięcy do komentowania :-).O la boga co to będzie, co to będzie???
Kolejny etap, jak zwykle zresztą, pięknie i ze szczyptą dobrego humoru opisany przez Ciebie Panie i pewnie nikt nie zrobiłby tego lepiej!
Zastanawiam się tylko czy krówka będzie po przyjeździe Waszym ulubionym czy znienawidzonym zwierzątkiem przytulanką?
Ściskam jak zwykle mocno Wszystkich razem i każdego z osobna. Paaaaaaa. Jadziadzia :-).