Thursday, July 16, 2009
NOWA ZELANDIA W PIGULE
W zwiazku z kilkakrotnie przedluzanym przez nas pobytem w kilku sposrod ulubionych azjatyckich krajow, nasze odwiedziny w Australii i Nowej Zelandii skurczyly sie do minimum. Ze w Sydney zabawilismy zaledwie 48 godzin to juz wiecie. Nowa Zelandie natomiast zmuszeni zostalismy okroic do blyskawicznych dwoch tygodni w polnocnej czesci tej fascynujacej krainy. Krotko, zwiezle ale i tresciwie uplynal nam czas na wyspie. Dzielnie wojujacej juz kolejny sezon w Kerry, Krolowej Nart Asi, niniejszym chcialbym zadedykowac ten blog a i jego zdjecia, bo ze wszystkich znanych mi cieplych dusz, to wlasnie ona Nowa Zelandia podekscytowana byla chyba najbardziej.
Naszymi ¨punktami zaczepienia¨ sa stolica - Wellington i Auckland gdzie mamy sposobnosc rezydowac przez kilka dni pod strzechami naszych przyjaciol. Bo nie dosc, ze czasowo to takze a moze i przede wszystkim finansowo wycieczka do Nowej Zelandii musiala zostac skrocona by nie nadwyrezyc naszego kruchego globtroterowego budzetu. Przeciez przed nami jeszcze dwa miesiace wojazy po Ameryce Poludniowej...
W Wellington cieszymy oko, ucho i wszystkie poniekad zmysly, stoliczna bohemistyczno - dekadencka atmosfera. Artystyczna, undergroundowa, eklektyczna i kosmopolityczna aura miasta nasuwa skojarzenia z ukochanym przez nas Brighton w Anglii.
Malowniczy port staje sie wymarzonym miejscem do pierwszej wloczegi zilustrowanej pierwszymi fotografiami...
Niebagatelny wybor kafejek, barow, galerii, ¨ciucharni¨ z drugiej reki i muzycznych rupieciarni. Wyborna selekcja ulicznych perelek graffiti pomimo wszechobecnej tutaj akcji anty-streetartowej lokalnej gawiedzi politycznej. Unikatowy, wyjatkowy nastroj miasta sprawia, ze czujemy sie tutaj jak ryby w wodzie z nasza pasja do ¨zakreconych¨, kolorowych i pelnych zycia metropolii. Tyle sie tutaj dzieje!!!
Wieczorowa pora konsumujac rubaszna ilosc czerwonego wina z gospodarzami Jasonem i Adrianem tanczymy do bialego rana przy nowiuskich szlagierach z biblioteki Piotrusia Pana Dzieja co to z dobrodusznosci serca jego przyfrunely z Irlandii w slodkim prezencie pour moi. Czarodzieju Czarnecki po raz kolejny kapelusze z glow, jestes moim guru!
4 dni w Wellington uplynely towarzysko, kulturalnie, muzealnie i ogolnie blogo i beztrosko. Idealna dawka zwiedzanie, imprezowania i kosztowania miejskich ¨przysmakow¨ po kawaleczku niekoniecznie tylko w wymiarze kulnarnym. No i ten sernik malinowy z kruszonka - prima! O nocy w MIGHTY MIGHTY nie bede sie rozpisywal tylko nie omieszkam podzielic sie kilkoma ujeciami w nastepnym wpisie bo miejsce to jak najbardziej doloaczylo do naszych ulubionych.
Po wielkomiejskich perypetiach udajemy sie w ekspresowym tempie w glab wyspy polnocnej w poszukiwaniu slynnych zielonych, gorskich krajobrazow, z ktorych Nowa Zelandia tak slynie.
W opustoszalym poza sezonem Taupo, w jezioranskich ¨okolicznosciach przyrody¨¨ fotografujemy dzikie kaczki i mewy oddychajac swiezym powietrzem, zamarzajac przy okazji ¨na kosc¨ przy tych syberyjskich niemalze, w porownaniu z azjatyckim zarem z nieba, temperaturach.
Rotarua - miasteczko numer dwa, centrum odnowy biologicznej, blotnistych kapieli, goracych zrodel, miejskich mini gejzerow i wszedobylskiego zapachu siarki. Bardzo nietypowe miejsce z bulgoczacymi odglosami spod powierzchni ziemi i termicznymi dziwami natury. Kilkugodzinna piesza wyprawa tylko utwierdza nas w przekonaniu jaka piekna i pelna niespodziewajek na kazdym kroku jest Nowa Zelandia.
Pocztowkowa miescinka plazowa Maunganui, zawdzieczajaca swoja nazwe wzgorzu o tym wlasnie dzwiecznie brzmiacym imieniu, jest naszym trzecim i ostatnim zarazem wypadem przed finalem w Auckland. Cudowna panorama na cala zatoke, pasace sie baranki przywolujace echa irlandzkiej scenerii to dodatkowe atrakcje po wspinaczce na szczyt wzgorza. Trzeci dzien z rzedu pogoda spisuje sie na medal i udaje sie nam uniknac regularnego tutaj o tej porze roku deszczu. Pani Irena z pewnoscia uzbieralaby w Maunganui kilka bursztynow na jednej z lokalnych plaz... Mozemy sobie tylko wyobrazic jak przepieknie jest tutaj latem...
Na zakonczenie naszego nowozelandzkiego rozdzialu fundujemy sobie kilka tak wytesknionych domatorskichdni dzieki uprzejmosci i goscinnosci Hazel i jej przytulnego gniazdka. Telewizor, internet, litry wypitej herbatki, domowe obiadki, cieple pantofle i koc... Jak w domu...
Przy burzowo - ulewnej aurze do centrum Auckland udajemy sie zaledwie jednorazowo, godzinami maszerujac po jej second-handowej dzielnicy.
Nastepnym razem postaramy sie zaplanowac Nowa Zelandie w porze letniej bo marzlismy tutaj praktycznie przez caly czas. Ale warto bylo takze dla wyprawy nad czarno-piaskowa plaze ostatniego dnia, kolejny cud natury, ktory dane nam bylo zobaczyc.
Warto tez dla tego zielonego syfonu (z nabojami!) cosmy go jako souvenir z Nowej Zelandii nabyli w antykwariacie...
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
4 comments:
Oh my God there is Haze,
Jesus, I tried reading that there with my Polish dictionary but It is way too difficult, I don't suppose the other fella is able to take 5 minutes out of his bust schedule to do a bit of translationy there?? Ha? no, sure I spose he is up the walls??!!!
I tell you them photos with the smoke behind ye, lads is majical, you would nearly expect the witch of Narnia to come galloping up behind ye there.
Beautiful
Fabulous photos lads!! Loved the first one with the clouds and blue sky - man, it looked like you could reach up and touch them they were so low! Some gorgeous memories to tell me about in September :-)))))) Love ye's xx
Ulubione zdjecie:P i L w czapeczkach "peruwiankach".Jak zawsze Wasze usmiechniete michy od ucha do ucha mowia same za siebie.Przepiekne fotki!!sceneria gejzerowa niesamowita.Wyobrazamy sobie jak buszujecie po kafejkach,barach,galeriach i ciucharniach.Graffiti rewelacja/szczegolnie z walizkami i kanapa a te podgladniete w albumach picasa/Pozdrawiamy i slemy buziaki
Przecudnej urody ta Nowa Zelandia. Oglądając zdjęcia rozmarzyłam się do bólu. Przystań, przepiękne plaże na których pani Irena zbierała bursztyny, hale z owieczkami no i te kafejki (ta jedna z La Tour Eiffel skradła moje serce)... wszystko to takie bajeczne. Zabieram się z Wami jak tam się będziecie ponownie wybierali (ale koniecznie w letniej porze).
Ściskam mocno. Jadziadzia :-)
Post a Comment