Wednesday, July 22, 2009

CHILE CZYLI CHILLI... SI SI



W 283-im dniu naszej wyprawy zycia, pomyslne wiatry zaprowadzily nas na czwarty juz kontynent (wliczajac pojedynczy przystanek afrykanski w Egipcie), do Ameryki Poludniowej a scislej Chile. Cofajac sie w geograficznej strefie czasowej w Santiago de Chile ladujemy okolo 13.00, cztery godziny wczesniej przed naszym wylotem z Auckland w Nowej Zelandii... Podrozowanie dookola swiata kryje w sobie takie wydawac by sie moglo sprzeczne z logika niespodziewajki. Rozpoczynamy ostatni rozdzial naszej perypetii :-) bedac mlodszymi o kilka godzin. Frajda!
Na lotnisku czeka juz na nas przyjaciolka z Londynu Shephali, ktora w podobna podroz do naszej wybiera sie wlasnie tegoz dnia i bedzie odtad wspoltowarzyszka naszych wojazy jak i dawka swiezej energii, niezbednej do pokonania naszych ostatnich dwoch miesiecy "na plecakach" w Ameryce Poludniowej.



Stolica Chile, o lekko dekadenckim zabarwieniu, okazala sie latwym i przyjemnym wprowadzeniem do nowego kontynentu. Skojarzenia europejskie (Lizbona, Barcelona) jak najbardziej na miejscu. Od pierwszych chwil uderza nas nieprzecietna doza graffiti i sztuki ulicznej. Barrio Brasil, w ktorym sie stolujemy i delektujemy wybornym chilijskim czerwonym winem (vino tinto si si), jest artystyczna dzielnica z mnostwem kafejek, restauracji i barow.







Urokliwy ryneczek i niezliczone ilosci pasjonatow gry w szachy. Imponujace Muzeum Sztuk Pieknych tak architektonicznie jak i zawartosciowo. Wszechobecne budynki w stylu art deco, cukierenki, uliczne kramy, kuszace zewszad super-trendy sklepy, galerie i ta obledna panorama kontrastujaca nowoczesne wiezowce z osniezonymi szczytami Andow. Majestatyczny widok.









Kulinarnie szybko zdajemy sobie sprawe, ze nasza wegetarianska dieta najlepiej zaopiekuja sie w Chile popularne empanadas (si si) czyli pozywne pierogi z roznorakim nadzieniem. Taka empanada (ze szpinakiem czy serkiem wiejskim), lampka wysmienitego lokalnego vino i pikantna (es picante si si) salsa chilli to istna podniebienna uczta!



Temperaturowo zima tutaj okazuje sie byc jeszcze chlodniejsza wersja od tej, z ktora mielismy do czynienia w Zelandii Nowej. Czapy, rekawice, ba nawet klasyczne kalesony szybko trafiaja na liste niezbednych zakupow juz pierwszego popoludnia. Los kalesonos si si...
Santiago bylo urzekajace ale w Valparaiso to juz zakochalismy sie do nieprzytomnosci. Bohemistyczne miasto portowe uwazane za kulturalna stolice Chile wrecz pachnie sztuka! Jego zwiedzanie inicjujemy sympatyczna wycieczka lodka o zachodzie slonca z widokami na cale miasto malowniczo ulokowane na wzgorzu. Dane nam jest trafic na lwy morskie leniwie korzystajace z ostatnich promieni slnecznych, foki i pelikany. Probujemy tez swoich sil za sterem.









Valparaiso jak nic ma swoj miejski sex appeal. Wdziek, styl, szarm, szyk!
Miasteczko w stylu retro, trolejbusy, starodawne windy miejskie, ktorymi jak w poprzednich epokach mieszkancy i dzis przemieszczaja sie na gorne partie wzgorza. Waskie, niemalze pionowe momentami uliczki emanuja wszystkimi kolorami swiata. Pastelowe zaulki. Praktycznie cale Valaparaiso jest jednym wielkim polowym muzeum z niebagatelnymi dzielami sztuki na murach, plotach, domach prywatnych, sklepach. Taka freestyle kolekcja dla amatorow malowidel sciennych i graffiti.













Tutaj czujemy sie jak na prawdziwych wakacjach, chrupiac z apetytem prazone w karmelu migdaly, uliczny przysmak ubostwiajacych slodkosci Chilijczykow. Tutaj tez dzielnie przelamujemy bariery lingwistyczne i ze slowniczkiem w reku zamawiamy nasze pierwsze posilki i rezerwujemy pierwsze kwatery po hiszpansku. Si si a jak!

Pora ruszac dalej, nasz poludniowo-amerykanski grafik peka w szwach... W koncu do powrotu do Europy juz tak nie daleko!

5 comments:

Unknown said...

brak slow...zdjecia przepieknej urody, kocham te wszystkie grafiti!!!ah jacy wy modele po powrocie umawiamy sie na sesje zdjeciowa tak?

Jadziadzia said...

Chile czyli muzeum pod chmurką jak napisałeś to przepiękne miejsce. Na mnie największe wrażenie zrobiło właśnie połączenie wieżowców z gigantami Andów :-). Szacuneczek za takie zdjęcia. A poza tym prześliczne, wąskie, malownicze uliczki są tym co tygrysy lubią najbardziej, mrau! No i te migdały w karmelu... Coś smacznego!!!
Ściskam Was Kochani. Jadziadzia :-)

Anonymous said...

I prosze bardzo, co w Europie kojarzy sie za wandalizmem, w Ameryce Południowej jest sztuką i wolnościa ekspresji. To napewno magiczne miejsce, do ktorego mnie chlopcy słowem i zdjeciem niejednym przekonujecie.

Ps Dziekuja za "odkrytke" z Valparaiso

Unknown said...

Nam tez ogromnie sie podoba panorama z wiezowcami i osniezonymi Andami. Kapitanie P.za sterem Ci do twarzy !!Dobrze wybrales trase rejsu skoro i lwy morskie i inne stworzenia bylo Wam dane spotkac, pewnie ku uciesze. Valparaiso faktycznie mulu jak napisales na karteczce /denkuju panie balcerek/Graffiti rewelacja!pozdrawiamy i sciskamy goraco coby Wam w tej Poludniowej bylo cieplej

Lola said...

Si si :)))