Wednesday, November 19, 2008

WCINAJAC MO-MO U STOP HIMALAJOW...

Pobyt w Nepalu nadal traktuje pol serio pol "bajkowo". Wciaz chyba niedowierzam ze sobie tu jestesmy... Juz od widoku Himalajow z samolotu (choc zadne zaawansowane gorskie wyprawy nie sa w naszej agendzie) poczulismy extra dawke adrenaliny. My naprawde jestesmy w Katmandu! Jeden z tych zakatkow naszego globu, w ktorym nawet w najsmielszych z marzen nie przypuszczalem, ze sie kiedys znajde. A tu masz babo placek! ("A nie dziekuje ja juz jadlam" - ale mi brakuje moich leniwych popoludniowych sesji z kabaretem Potem na dvd ach... Pozdrawiam wszystkich "wtajemniczonych"...).



Jak tu cudownie i pieknie! Urszulka by kiedys powiedziala: "tak sie jakos marzeniowo i refleksyjnie zrobilo"... Architektonicznie, muzycznie i kulinarnie Nepal odnalazl gdzies swoj idealny, unikatowy pomost pomiedzy kulturami Indii i Chin. Miejsce, w ktorym nie sposob nie zakochac sie od pierwszego spaceru. Kolory, aromaty, wzorzyste tkaniny, najsmaczniejsze na swiecie pierozki mo-mo a i sami mieszkancy chyba najpiekniejsza nacja na swiecie!



Zabytkowe skwerki Durbar w Katmandu i pobliskim Patanie wygladaja jak z tajemniczej i w opaslych klechdach opisanej azjatyckiej basni. Poza orientalnymi pagodami trafilismy tez do rezydencji Kumari - zywej bogini, ktora zostala wybrana zaledwie kilka miesiecy temu w wieku lat 3. Bedzie sprawowac funkcje Kumari az do osiagniecia wieku dojrzalosci kiedy to wybrana zostanie jej nastepczyni. Ponoc zaszczyca ona zwiedzajacych sporadyczna wizyta na swoich balkonach ale nie mielismy przyjemnosci.



Wlasnie na skwerkach Durbar juz w pierwszy dzien trafiamy na lokalny mini-festiwal z wystepami folklorystycznymi. Nie musze chyba dodawac, ze jako "orientofil" jestem w swoim zywiole. Ciary!



Katmandu jest wymarzonym miejscem do zrelaksowanych spacerow, popijania nepalskiej kawki z duza iloscia korzennych niespodzianek i wchlaniania nepalskiej atmosfery w zwolnionym tempie oraz do bladzenia po tycich, barwnych uliczkach gdzie czas stanal w miejscu... Kram z preparowana na swiezo oranzada (w retro butelkach z zawleczka ma sie rozumiec!), kramiki i mini biznesy z zamierajacymi juz powolutku w Europie rzemioslami, tu pan zegarmistrz naprawia czyjes godziny, tam znowu pan "zlota raczka" misternie naprawia odbiornik tv typu "black & white"...





Najbardziej zapadla nam w pamiec calodniowa piesza wyprawa najpierw do Pashupatinath a stamtad do Bodhnath. Ta pierwsza jest najwazniejsza swiatynia hinduistyczna w Nepalu, zadedykowana Sziwie. Jako nie-hinduisci wstepu do jej wnetrza co prawda nie mamy, ale jej okolice sa nie do przeoczenia. Miejsce pielgrzymek wzdluz swietej rzeki Bagnati, gdzie swiadkami jestesmy po raz pierwszy obrzedow kremacji. Fascynujacy, niepokojaco inny od naszych zwyczajow ale i piekny jednoczesnie rytual. To tutaj wlasnie miala miejsce ceremonia kremacji calej rodziny krolewskiej po masakrze z 2001 roku.



Z Pashupatinath udajemy sie na orzezwiajacy spacer wzdluz autentycznych wiosek nepalskich i w towarzystwie niezliczonych i rozbawionych malpek makakow, pod atrakcje numer 1 stolicy czyli Bodhnath, jedna z najwiekszych buddyjskich stup na swiecie. Chyba od wizyty pod Taj Mahalem nie bylem az pod takim wrazeniem budynku, tym razem przy jego czarujacej prostocie, naiwnym stylu i slicznosci bezgranicznej. No popatrzcie tylko... Po stupie spacerowalismy ponad godzine z najwiekszymi usmiechami na swiecie.



Mieszkamy w Thamel, dzielnicy, ktora tak rozpieszcza turystow na kazdym kroku, ze przypuszczam jakbym cierpliwie poszperal to kto wie moze i ulubiony majonez kielecki bym znalazl w jednym ze "spozywczakow" ha ha... Pomimo notorycznych strajkow, zwariowanych kierowcow i obowiazkowych przerw w doplywie pradu (conajmniej 2 razy na dobe po dwie godziny!!!) zyje sie nam tu latwo, lekko i przyjemnie. Start naszego 3-tygodniowego pobytu w Nepalu jest wysmienity.



P.S. A w pe-esie tradycyjna juz bura i nagana dla leniuchujacych w sekcji komentarzy, oj oj chyba zabiore sie za imienne wywolywanie jak za dawnych poczciwych podstawowkowych czasow ha ha...

6 comments:

Anonymous said...

Przeczytalam bloga, przegladalam na picasaweb.google.com/SHREMYSLAW zdjęcia Nepalu coz mozna powiedziec to bezgraniczny zachwyt. Chlopcy zycze dalszych przygod. PS. Przemyciu caluski od rodzinki z Fircowskiego.

Jadziadzia said...

O kurczątko jak tam kolorowo! Indie przy tych barwnych bazarkach to pikuś. Pospieszyłam sie z moim komentarzem z pieśni Marylki Rodowicz, ale co tam... Trzymajcie sie ciepluśko. Ja mam wciąż ciary lookajac na Wasze zdjecia! Jadziadzia :-)

Unknown said...

Przemku, dzieki Twoim zdjeciom i blogowi podrozuje z Wami. Dziekuje.
Zbyszek z Rzeszowa.

Unknown said...

A'propos albumu na PICASie :
Jerona ale slodkie sloniatka i malenstwo mamy nosorozcowej!A KORKODYLE takie wielkie i grozne.Najbardziej zszokowal nas TYGRYS - jak udalo sie zrobic te fotke?Pozdrawiamy

Anonymous said...

I thought that India is colourful, i can see now the Nepal is a completely diferent story. Such tense colours! Like in Almovorar movies...well sort of. I love it! I recon one day i'm gonna make it there, too. But you guys were first and that's why you're the best!

Unknown said...

Piotrus lets go there together!!as I do not have any holidays left for this year i will plan something for May 2010:)oh wonderfull