Friday, June 12, 2009

NIE TAKI PHNOM PENH STRASZNY...



Kochani! Przede wszystkim musimy sie usprawiedliwic, pewnie juz wiecie ale minione trzy magiczne tygodnie spedzilismy w Myanmar (zwanym takze Birma) gdzie czasem trudno o doplyw pradu a o internecie to nawet nie ma co pomarzyc miejscami... Stad nasze dlugachne milczydlo blogowe ale juz nadrabiamy. La Boga jest co nadrabiac Lesiek bidny z Sajgonu nie moze wyjechac a ja wlasnie cofam zegary i jestem z powrotem w Kambodzy. Jedziemy...



"Hop-siup" i w ekspresowym tempie, jak na nasze typowo ciagnace sie w nieskonczonosc azjatyckie trasy, przedostajemy sie bezbolesnie z Wietnamu do Krolestwa Kambodzy.
Nasza stosunkowa krotka wizyte w tym kraju rozpoczynamy w Phnom Penh - zapuszczonej, rozsypanej, restaurowanej i nie grzeszacej uroda stolicy. Miasto pelne zewszad nagabywujacych wlascicieli tuk-tukow, taksowek, rykszy, motocykli i wszelkich innych srodkow transportu, wizualnie dosc przygnebiajace, szarobure i blado wypadajace w porownaniu z reszta poludniowo-wschodnio azjatyckich metropolii, ma jednak kilka perelek w zanadrzu. Tutaj odnalezlismy maciupenka restauracje indyjska, w ktorej stolowalismy sie niemalze rytualnie trzy razy dziennie zaspokajajac nasza tesknote za wegetarianskimi delicjami made in India. Tutaj tez pomimo nieznosnego 42-stopniowego upalu nacieszylismy oczy eleganckim Palacem Krolewskim. Kompleks dostojny i harmonijnie rozplanowany. Taka subtelniejsza i bardziej gustowna wersja tego z Bangkoku.







Tutaj tez zakosztowalismy w wielu owocach, z ktorymi nie mielismy dotad do czynienia. Sympatycznie wygladajace kwasne siostry liczi - rambutany, zielone "ufo-podobne" owoce lotosu no i drazniace nos duriany. Do tych ostatnich nadal podchodzimy z pewna taka niesmialoscia ale kto wie moze pewnego dnia...





Predzej duriany niz te ulubione przez tubylcow prazone lub grillowane owadzie delikatesy...



Tutaj wreszcie oddalismy czesc ofiarom rezimu Pol Pota sprzed zaledwie trzech dekad. Dla tych wlasnie szokujacych wydarzen do Phnom Penh powinien zawitac KAZDY podrozujacy do Azji Pd-Wsch. Pola smierci jak i koszmarne wiezienie S-21 kryja w sobie echa horroru, ktory wymordowal 1/4ta owczesnego spoleczenstwa Kambodzy! Tragiczna pamiatka najmroczniejszych dni w historii Pd-Wsch. Emocjonalnie trudny ale jakze istotny dzien by oddac hold niewinnym ofiarom niewybaczalnej i niewyobrazalnej masakry ludobojstwa z czasow odrazajacego Pol Pota. Tak zatrwozony, pelen zalu i niezrozumienia opuscilem tylko wczesniej progi obozu koncentracyjnego w Oswiecimiu...



******

Na nastepnych kilka dni przenosimy sie na poludnie kraju do zaspanej miescinki zwanej Kampot. Apogeum nicnierobienia i wypoczynkowy mini maraton.



Kafejka Epic Arts Cafe, ktora jest jedna z wielu godnych pochwal inicjatyw spolecznych, z jakimi sie spotykamy na kazdym kroku w Kambodzy, jest w pelni obslugiwana przez glucho-niemych pracownikow. Tutaj kawa i swieze wypieki smakowaly jak w niebie albo u mojej swietej pamieci kochanej babci Klary na Jabloniowej...



W deszczowej aurze, przez zielone, urokliwe i rzeskie wiejskie okolice docieramy do glownej atrakcji Kampotu - pachnacej plantacji pieprzu. A pieprz to nie lada. Ongis za kolonialnych czasow kazda liczaca sie restauracja w bohemistycznym Paryzu obowiazkowo serwowala na swoich stolach pieprz wlasnie stad! Zakosztowalismy w swiezych ziarnach prosto z krzewow, coz za aromat... Zakupy kulinarne a i owszem zostaly poczynione...



Pora na gwozdz programu naszej wyprawy do Kambodzy Siem Reap i swiatynie Angkor ale o tym juz w nastepnym moim pisadle. Jestescie z nami rjebjaty?

3 comments:

Jadziadzia said...

Rjebiaty się meldują Panie Shremie Kochany.
Rambutany... cóż za oryginalna nazwa dla owoców. Ciekawe czy smak mają równie ciekawy? Za to ufioki duriany to chyba najdziwniejsze "wyglądowo" owoce świata. Na prawdę są nieźle kosmiczne i nie powiem, że zachęcają do ich spożycia (dla mnie to "coś" z dużą ilością oczu...). Ale, ale chyba lepsze to niż owadowe prażynki, bleeee.
Całuję mocno w czółeczka i na szczęście po obiedzie... Jadziadzia :-)

Unknown said...

Tyle tego wyszystkiego,ze nie wiadomo co komentowac.Fotki owocow cudne.Pieprz wreszcie zidentyfikowany-dzieki Wam wiemy jak rosnie. Wiezienie S-21 przygnebiajace-brawo za wyczucie-zdjecia w odpowiedniej tonacji.To sie nazywa preferowanie pewnych wartosci!!Za grillowane robaczki dziekujemy!!

Anonymous said...

"A ja jeżely Pan pozwoli z przyjemnością" - tak pozwolę sobie przytoczyc tragarza z "Misia". Chodzi oczywiscie o wszelakie przysmaki, i te owocowe, i te owadzie. Ze swoim nie po apetytem do nowych smaków schrupałbym takiego karakana. Stolica Kambodży wydaje się wyjątkowym miastem, nawet jak na tamten rejon, ponurym i zaniedbanym co ,wg Waszych wcześniejszych raportow, stanowi lekki kontrast do miejsc, które wczesniej owiedziliscie. By może mroczne widmo przeszłości wisi nad tym miejscem. Mini reportaż przypomnil mi tej smutniej i przerażającej stronie tego rejonu. To nie tylko częsci historii Azji Pł-Wsch, ale jak i wojna w Wietnamie, historii ludzkosci. Czapki z głów, chłopcy.